Sytuacja jest gorsza niż podczas powodzi z 1997 r. Wody jest więcej, zalało mi dom i pola. W ciągu 3 dni spadło 500 l/m2 wody. Kukurydzę zalało do wysokości 1 m, rośliny się wyłożyły – mówi Józef Małczak z miejscowości Niedźwiedź w woj. dolnośląskim. Wspomina, że deszcz był tak intensywny, jakby ktoś lał wodę z wiadra. Kukurydza rosnąca w zagłębieniach pól była zalana jeszcze bardziej, po same czubki roślin. Przybite masą wody rośliny rolnik będzie próbował na siłę zebrać. Trzeba ratować plon, bo od tego zależy przyszłość gospodarstwa. Jak podkreśla pan Józef, cały czas odczuwa jeszcze skutki bardzo wysokich cen nawozów, a pozostają jeszcze kredyty do spłacenia. Kolejne nawozy trzeba kupić, bo bez nich nie można myśleć o przyzwoitym plonie.
– W przypadku naszej wsi woda przyszła nie od strony rzeki, ale od strony lasów. Płynęła stamtąd wręcz rzeka, która w ciągu kilku godzin narobiła niewyobrażalnych szkód, których skali nie oddawały relacje telewizyjne – mówi Józef Małczak. Dwa dni po ustąpieniu wody trudno mu było jeszcze ocenić szkody wywołane powodzią. To jednak będzie musiało jeszcze poczekać, bo przed wszystkimi wielkie sprzątanie.
Pod wodą 250 ha
O wielkiej wodzie w swoim gospodarstwie mówi nam też Michał Konat z Paczkowa w woj. opolskim.
– Pod wodą znalazło się m.in. 30 ha buraka, 60 ha kukurydzy, 30 ha soi i 25 ha słonecznika. W sumie zalanych mam ok. 250 ha pól, a woda sięgała nawet 2 m – mówi rolnik. Choć już w parę dni po powodzi woda zaczęła ustępować, pojawiły się wątpliwości, czy w ogóle uda się coś zebrać z pól. Jak mówi pan Michał, skala zalania jest podobna jak w 1997 r. Wylały mniejsze rzeki, szeroko rozlewały się na polach i tworzyły tam wielkie baseny. Podkreśla, że po 1997 r. został wybudowany zbiornik Otmuchów, który jednak powinien w większym stopniu zabezpieczyć tereny przed zalaniem.
– Poza zalaniem na polach mamy jeszcze ten problem, że tam, gdzie woda miała silny nurt, zabrała ze sobą warstwę orną, a pozostawiła żwiry. Takie pola są zdewastowane i nie wiadomo, co z nimi zrobić – mówi rolnik. Podkreśla, że cała lokalna społeczność rolnicza była zaangażowana najpierw w dowożenie piasku na tereny najbardziej zagrożone, m.in. miasta, a potem ich sprzęt usuwał skutki powodzi. Ma nadzieję, że mieszkańcy miast tego nie zapomną, a w szczególności organy państwowe, bo jak mówi, każda rodzina nawet nie mając ubezpieczenia budynków, ma otrzymać odszkodowanie. Rolnicy natomiast za zalane płody na polach nic nie dostaną. Michał Konat podkreśla, że najważniejsze kwestie po ustąpieniu wody to oszacowanie strat w uprawach i zagospodarowanie płodów rolnych, oczywiście, jeśli uda się je zebrać z pól.
Łąki do rekultywacji
W miejscowości Wilamowice Nyskie woda zalała tereny, na których prowadzona jest produkcja zwierzęca. Największym problemem jest to, że w wielu gospodarstwach nie ma paszy dla zwierząt, bo zabrała ją woda.
– Rolnicy w naszym regionie składują część kiszonki dla krów na terenach położonych wyżej. Niektórzy jednak nie mają takiej możliwości i tam woda pozalewała pryzmy, czy baloty. W przypadku naszego gospodarstwa rodzinnego, które prowadzę wraz z mężem i synem, także straciliśmy część paszy. Pryzmy z kiszonką zalało, baloty porwał nurt, ale na szczęście mamy kiszonkę z tegorocznej kukurydzy, którą na pryzmie zlokalizowaliśmy na wyżej położonym terenie – mówi Elżbieta Harhura. Pola są pozalewane, ale mocno ucierpiały też łąki, na których woda po ustąpieniu pozostawiła kamienie, powalone drzewa, gruz i szlam. Żeby była z nich pasza, trzeba będzie je zrekultywować, bo w takim stanie nie nadają się do niczego.
– Dotkliwie odczuliśmy braki w dostawie prądu, przestały działać dojarnie i chłodnie do mleka. Na szczęście generatory trochę sytuację uratowały, a mleczarnie sprawnie zaczęły ponownie odbierać mleko, choć było to nieoczywiste, bo w regionie woda pozrywała mosty na rzekach – mówi pani Elżbieta.
Co z zalaną glebą?
Wszystko zależy od położenia pola i od tego, co na nim było. Na skłonach, po których płynął wartki strumień, jeśli nie było okrywy roślin, miejscami może być zmyta warstwa próchniczna. Nie jest też tak, że w niższych częściach zbocza została ona nagromadzona – najczęściej spłynęła do morza. Jeżeli miejsce, po którym płynęła woda, było kryte roślinnością, sytuacja jest lepsza, bo korzenie, zwłaszcza jeśli był to użytek trwały, zatrzymały część roli. Nawet jeśli rośliny są zniszczone, to najważniejsze, że gleba została zatrzymana.
Inna jest sytuacja w miejscach stagnowania wody. Tutaj zależy od tego, czy stała ona krótko, wówczas możemy mieć na lekkiej glebie nawet korzyść z naniesienia części ilastych. Jeśli stagnowała długo, zajdzie kilka zjawisk fizycznych. Po pierwsze – profil jest silnie nasycony wodą. Po drugie – większość powietrza w glebie została wypchnięta przez wodę. Mamy też do czynienia z zamuleniem i dużym ryzykiem tworzenia w kolejnych latach skorupy. Warto pamiętać o zmianach biologicznych, mikroorganizmy i mezofauna, czyli m.in. dżdżownice, wydusiły się i musi odbudować się życie biologiczne gleby. Do tego konieczne będzie jej napowietrzenie i materia organiczna. Dlatego warto w takich miejscach zasiać głęboko korzeniące się międzyplony. Niestety, mamy na to mało czasu.
Ten artykuł pochodzi z wydania top agrar Polska 10/2024
czytaj więcej
Ten artykuł pochodzi z wydania top agrar Polska 10/2024
czytaj więcej